nie wiem czemu ale na smierć dziadka zareagowałam apatią i tłumionym gniewem.
można sobie wiele rzeczy przetłumaczyć intelektualnie, ale emocje pozostają pod powierzchnią i nie da się z nimi wiele zrobić.
skutkiem czego byłam dość uciążliwa dla otoczenia.
brakuje mi cierpliwości ostatnio.
dziadek dlugo chorowal a ostatnie tygodnie jego życia spędzone w hospocjum były po prostu wyczerpujące psycvhicznie. latałąm jak głupia to do pracy, to do hospicjum, a napięcie wzrastało, bo nie mogłam skompletować papierów potrzebnych do zaproszenia męża, na dodatek moja mama przestała się do mnie odzywać, w sumie wszystko dołujące i żadnego sukcesu na koncie. czułam że mam za dużo na głowie, i moja podświadomość zdecydowała się na opcję 'bierne przeczekanie". tydzień leciał za tygodniem a mi chciało się tylko wybrać na urlop od własnego życia.
odwiedzanie dziadka było trudne, to jest trudno było zebrać się w sobie i pójść do niego, samo bycie z nim paradoksalnie było piękne. dziadek był szczęśliwy w hospicjum, pomyśleć, że ja się bałam, że poczuje się odrzucony. niestety nie moglibyśmy się nim zaopiekować tak jak wymagał jego stan zdrowia, podawać mu kroplówek, nie mieliśmy wyposażenia, materacy przeciw odleżynom i tak dalej. dziadek ucinał sobie pogawędki z każdym, pielęgniarkami, lekarzami, pacjentami, odwiedzającymi. potem przestał jeść i po kolei 'wyłączały' mu się poszczególne organy... najgorzej było z wątrobą, w końcu wychudzony i wyczerpany zaczął wymykać się z tego świata, spać coraz więcej, i więcej... umarłwe śnie.
chciałabym móc umrzeć jak on, mieć czas na pożegnanie się ze wszystkimi, pogodzenie się ze śmiercią, przemyślenia, a potem sobie po prostu zasnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz