W moim starszawym wieku rozmaite doświadczenia sprawiły, że nauczyłam się żyć z przemijalnością. Ludzie, zjawiska, emocje pojawiają się, trwają, a potem- odchodzą. Naturalna kolej rzeczy?
Pewnie i tak... ale to odchodzenie robi na mnie coraz mniejsze wrażenie. Tracę kogoś, odczuwam jakiś rodzaj smutku, ale bardziej zbliżony do nostalgii rodem z fado, niż do poczucia straty czy rozpaczy. Jeśli już płaczę, to skłania mnie do tego raczej sinusoida hormonalna niż inne przyczyny.
Czasem martwi mnie taki stan rzeczy, bo zbyt łatwo przychodzi mi pogodzić się z czyimś odejściem, zbyt łatwo z kogoś potrafię zrezygnować, nawet z kogoś, kto był kimś bardzo bliskim. Trochę to nieludzkie i jak mi się wydaje, jest oznaką braku lgnięcia, i braku nadziei...
Mimo wszystko, jedynym majątkiem, który udało mi się zgromadzić, są właśnie spotkania z ciekawymi ludźmi. Poznałam tak interesujące osoby, że wspominanie czasu, jaki z nimi spędziłam mogłoby mi zająć resztę życia. Może dlatego, nawet jeśli kogoś tracę, potrafię spokojnie to przyjąć, bo wiem, że wspomnienia zostają i nadal dają radość; a w powstałą lukę zawsze wskakuje ktoś nowy. Ktoś, kto jest równie, jeśli nie bardziej, interesujący.
A uczucie miłości ulatuje najchętniej, najdalej, i przynosi mi to ulgę.
1 komentarz:
thank you very much for the invitation :) I'd love to visit your blog :)
Prześlij komentarz