dzisiaj o osiągnięciach.
w piątek udało mi się w końcu złożyć papiery na zaproszenie męża.
pomijam milczeniem fakt, że jak masz męża obcokrajowca- tj spoza UE, automatycznie dajesz przyzwolenie rozmaitym urzędnikom do babrania się w Twoim osobistym życiu, tudzież decydowania o nim... co jest potwornie obrzydliwym uczuciem. pominę milczeniem zamiłowanie do biurokracji, znoszenia papierków na każdą okoliczność. pominę milczeniem niekompetencję objawiającą się w mniej lub bardziej subteny sposób.
niemniej jednak... czekałam na ten moment 4 miesiące. etap za etapem, papierki, papierki, kolekcjonowanie papierków. teraz jestem po prostu zmęczona i nie dochodzi do mnie że wreszcie się stało. inaczej, widzę przed sobą kilka /kilkanaście? kilkadziesiąt?/ kolejnych etapów, i zastanawiam się, kiedy będzie koniec? KCP? a jednak trzeba sobie jakoś dawać radę, przetrwać mimo wszystko.
dlaczego nie potrafię się cieszyć tym malym zwycięstwem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz